Rozmowa z pisarką Małgorzatą Sambor-Cao
self-publisherką, autorką książki „Sapere Aude”.
Lubię być niezależna. Mogę z moją książką robić, co tylko zechcę…
Fot: Karolina Łopusińska
Rynek self-publishingu w Polsce jest wciąż bardzo młody. Jednak pojawia się coraz więcej autorów zdecydowanych wydać książkę samodzielnie i to na papierze. O pracy, jaką trzeba wykonać, by zaistnieć na rynku wydawniczym i powodach, dla których self-publishing jest dobrą metodą dla odważnych, opowiada Małgorzata Sambor-Cao.
Niedawno zadebiutowałaś jako pisarska. Zdecydowałaś się na wydanie książki samodzielnie. Dlaczego?
Po prostu dowiedziałam się, że można. Jeden z moich znajomych to zrobił, miałam więc przykład, że są inne opcje niż dobijanie się do wydawnictw i godzenie się na ich warunki.
Dlaczego nie chciałaś wydać książki w tradycyjnym wydawnictwie?
Wiedziałam, że jako debiutant będę miała niewiele do powiedzenia. Nie będę miała wpływu na to, co będzie się działo z moją książką – kiedy i jak zostanie wydana, jak będzie promowana. Nawet okładkę zrobi ktoś według swojego widzimisię. Niedawno czytałam artykuł o tym, w jaki sposób wydawnictwa obniżają koszty, wykorzystując wielokrotnie to samo zdjęcie na okładkach różnych książek. Samodzielne wydanie książki chroni między innymi przed takimi sytuacjami. Dzięki temu, że sama zostałam wydawcą, sama decyduję o wszystkim. Ma to oczywiście swoje konsekwencje – to ja ponoszę całe ryzyko.
Skąd wiedziałaś, że warto zaryzykować?
Przede wszystkim chciałam wiedzieć, czy to, co napisałam, może się podobać. Dawałam książkę do przeczytania znajomym i nieznajomym, i prosiłam o feedback – szczery feedback. Dzięki temu uniknęłam kilku poważnych błędów, wiele się nauczyłam i poznałam ciekawych ludzi. Potrójny zysk. A nawet jeszcze większy, ponieważ jeden z czytelników tak mocno wierzył w moją książkę, że sam chciał zainwestować w jej wydanie. To on mi dał największą wiarę w to, że moje przedsięwzięcie ma sens i że dam radę.
Skazałaś się na żmudną pracę. Jakie kolejne etapy przeszła książka od maszynopisu do gotowej książki?
Po pierwsze potrzebna była okładka – dostałam ją od przyjaciela. Ernest Szybowski zaprojektował idealną dla „Sapere Aude”. Potem utknęłam. Czułam, że potrzebuję profesjonalnej redakcji, ale nie było mnie stać na kogoś takiego jak redaktor, a nie chciałam powierzać takiego zadania przypadkowej osobie. W Polskim Busie spotkałam zupełnie niespodziewanie znajomą znajomego, Ewę Wytrążek – osobę o bardzo wielu talentach. Ewa zajęła się moją książką. Nie można mieć lepszego redaktora. Potem okazało się, że potrzebuję profesjonalnych zdjęć. Swoich i książki. I znów pojawiła się pomoc. Karolina Łopusińska jest cudowną kobietą i świetnym fotografem. Wszystkie zdjęcia na stronie książki są jej autorstwa. Są świetne! Korzystając z okazji – Ewa, Karolina, Ernest – dziękuję!
Zabrałaś się do tego profesjonalnie. Skąd czerpałaś wiedzę na temat procesu wydawniczego?
Tu znów nieoceniona okazała się Ewa. Po pierwsze miała wiedzę, po drugie, gdy czegoś sama nie wiedziała – wiedziała kogo spytać. Poza tym jest Internet. Tam można znaleźć odpowiedzi na bardzo wiele pytań. Byłabym niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o Drukarni Sowa. Pracują tam ludzie, którzy cierpliwie i profesjonalnie poprowadzą autora przez proces wydawniczy. I nie „zedrą skóry”.
Co, z perspektywy czasu, wydaje Ci się najtrudniejsze we wprowadzaniu własnej książki na rynek?
No cóż, napisanie i wydanie już za mną. Nie wydaje mi się teraz, by było to szczególnie trudne. Stoję aktualnie przed innym problemem – jak dotrzeć do tych potencjalnych czytelników, którzy mnie nie znają. To jest w tej chwili dla mnie największym wyzwaniem i trudnością.
Promocja i dystrybucja?
Głównie chodzi o rozmowy z dystrybutorami, księgarniami – rynek w Polsce jest patologiczny. Większość księgarń nie przyjmuje do sprzedaży książek bezpośrednio od autorów. Z kolei hurtownik, dystrybutor żąda 55% a nawet więcej procent od ceny rynkowej tylko za to, że weźmie książkę i być może przekaże księgarniom, nie oferując w zamian nic, żadnej reklamy. Czysta niesprawiedliwość! Bo jak to inaczej nazwać? Mnie jako wydawcy pozostaje 45%, a to przecież ja poniosłam koszt druku, redakcji, okładki i wreszcie to ja napisałam książkę! Dlatego zapraszam na moją stronę www.sapereaude.com.pl, gdzie można zapoznać się z fragmentem pierwszej części Sapere Aude, wziąć udział w dyskusji i książkę kupić. A wkrótce zamieszczę tam też fragmenty drugiego tomu.
A co z promocją książki?
Dobre pytanie. Właśnie się do tego zabieram. Nie mogę sobie pozwolić na promocje, która kosztuje. Całe szczęście jest masa innych sposobów. Na targach książki rozdałam „Sapere Aude” ludziom, których opinia jest cenna, tym, którzy mogą o niej powiedzieć innym. Teraz czekam, kiedy po nią sięgną. Bo o to, czy zrobi wrażenie jestem spokojna. Wysyłam powieść do ludzi zajmujących się recenzowaniem w mediach, do ludzi prowadzących programy w telewizjach. Mam jeszcze wiele pomysłów.
Należysz do wciąż nielicznej grupy osób, które decydują się na samodzielne wydanie książki papierowej. Jakie widzisz zalety bycia autorem niezależnym?
Niezależność właśnie. Ja lubię być niezależna. Uważam self-publishing za bardzo dobrą alternatywę dla tych, którzy nie boją się zaryzykować, wierzą, że to, co napisali, może się podobać i wniesie jakąś wartość w życie ludzi. No i mogłam się przekonać, jak wielu ludzi było chętnych, by mi pomóc. To szalenie budujące i na zawsze we mnie zostanie. I mogę z moją książką robić, co tylko zechcę. Mogę na przykład przetłumaczyć ją na angielski.
Są jakieś wady?
Dużo pracy, uczenia się nowych rzeczy, pukania do różnych drzwi. Jak się zastanowić, to można to uznać za zalety. Ryzyko także. Niektórzy mówią, że „bez ryzyka nie ma zabawy”.
A gdyby spojrzeć na to z czysto finansowego punktu widzenia? Ile trzeba zainwestować i ile można zarobić? Czyli, czy to się zwyczajnie opłaca?
Dla mnie realnym zyskiem jest to, że mogę wziąć moją książkę do ręki. Byłabym oczywiście hipokrytką, gdybym powiedziała, że to mi wystarczy. Chciałabym móc utrzymywać się z pisania. Muszę więc dotrzeć do czytelników. Jeśli sprzedam pół nakładu – będę na czysto. Reszta to mój zysk. Ile trzeba zainwestować? Myślę, że gdy się nie ma kogoś, kto po przyjacielsku zrobi redakcję i okładkę, skład, przygotuje do druku, biorąc pod uwagę do tego koszt druku (w zależności od nakładu i rodzaju papieru), to trzeba się liczyć z inwestycją około 6-10 tysięcy złotych łącznie. Czy to dużo? Jak się tej kwoty nie ma, to bardzo. Ale czy warto? Zależy, co dla kogo jest priorytetem.
Co poradziłabyś osobom, które zechcą pójść w Twoje ślady?
Mówcie o tym, co chcecie zrobić i nie bójcie się prosić o pomoc. I po prostu zróbcie to! Zróbcie pierwszy krok. Z każdym następnym będzie łatwiej.
Planujesz kolejną książkę?
Nie mam wyjścia. Czytelnicy pytają o drugą część „Sapere Aude”. Mają do niej prawo.
Znów wydasz ją samodzielnie?
Tylko tak!
Małgorzata Sambor-Cao – pisarska, wydawca, zapalona motocyklistka, zafascynowana kulturą latynoamerykańską, mama dwójki dzieci.